Wychwalają cię nieraz pochlebcy,
Zwłaszcza ci, których władza podnieca,
Widząc, jak podziwiają ich ślepcy
Zgromadzeni tłumami na wiecach.
Kiedy zaś już się wyścig zakończy,
Gdy do mety sztafeta dobiegnie,
Odwracają się twoi obrońcy,
Lżą i plują na ciebie haniebnie.
A ty milczysz dostojna, cierpliwa,
Choć dla wielu ta droga, jedyna,
Wiele łez jednak musisz ukrywać,
Wiele ciosów znów musisz wytrzymać
Od kłócących się jak hordy dzikie,
Świętych, którzy handlują twą cnotą,
Wielkie sale napełniają krzykiem,
Biel i czerwień wciąż wdeptują w błoto.
Nagle stajesz się dla nich nieważna,
Choć kłaniają się tobie od święta,
A ty trwasz jak opoka odważna,
Chcąc, by częściej o tobie pamiętać.
I wspomniawszy naukę z przeszłości
Jedna myśl nadal cię niepokoi -
Czy twej znów nie rozszarpią całości,
Lecz nie obcy, a tym razem swoi.