i głos tańczący na twarzach umarł
w szczelinie chmura otworzyła grób
zabarwiła nas niczym sztylet ciało
czułość w zastygłych rysach
zamieniłem na miedzianą monetę
wędrującą szybko między palcami
trzask roztańczonych kół
wysuszał pręty ciszy
a płomień łamał je i pochłaniał
niczym świece dźwięku
nade mną gładko przemykał obrys ptaka
przed oczyma jasne twarze gasły
jakby trzymały je za pióra
krótkie wzloty oddechów