weszłaś w środek południa zanim oddech białego wieczoru
nie porwał cię z powrotem w pościel
jakby cię gonił krzyk agonii z czerwonym niebem na miękkim dywanie
między kartkami kalendarza wyprasowane ciało pod ciemnym krawatem
jak kulki z papieru poety wpychane z powrotem do gardła
tapczan zbyt szeroki na jedną samotność ból wyprowadza
daleko za miasto ostatni papieros sen milczy jak kamień
u wlotu dnia gdzie słońce przystaje ciemniejsze niż wczoraj
już nie wystarcza mi obrączka wiatru z którą przychodzisz do mego pokoju
choć źrenice w księżycu wrzosami się mienią a pająk rozpoczyna
wędrówkę od drzwi do komina dziergając setną dziurkę mereżki