natchnionych matko
sztuko wspaniała, umiłowana
wśród słów cudownych i wyszukanych
twa postać wdzięczna, strojnie ubrana
mieszkanie twoje za kręgiem tęczy
drogę do niego uśmiechy mierzą
zazdrośnie strzeżesz marzeń tajemnic
ci co nie czują tam nie dobieżą
zwątpił dziś w ciebie zwodniczy świat
zdradzieccy ludzie już zapomnieli
jak wiłaś barwny bukiet wśród traw
z wiatrem biegałaś wśród sadów, kniei
różowe szkiełko na szklane oko
pozamieniali bo się ziściło
marzenie dawnych minionych lat
co filozofom niegdyś się śniło...
i niczym dziwkę obdarli z szat
niwecząc cnoty i gwałcąc siłą
zapominając czym twarz i wstyd
w strzępach znajdując co pięknym było
dzisiaj instrukcje wierszami zowią
ranią bezduszną słowa prostotą
zabija ciebie żelazny absurd
gnębi do bólu techno brzydota
***
Czyż nie ironią losu to jest
że pasierbica twoje ma imię
dzieci twe krukom teraz podobne
chowają głowy trochę wstydliwie
patrząc jak trup twój sępom pokarmem
ich cielsko szpetne szczątki twe skrywa
chmury upiornie patrzą i łkają
po niebie ściele czerń rozpaczliwa
Cierpienie, rozpacz widok ten rodzi
mglista nadzieja, świtu ni śladu!