Ptaki rozglądały się, gdzie wylądują.
Ich lot nad domami z czerwonych dachówek przybierał dziwne kształty, układały się w elipsy znaki horoskopów. Pejzaż z lotu ptaka wygląda zupełnie inaczej niż z ziemi.
Sino błękitne niebo przeplatało się z kolorowymi jak bańki mydlane chmurami.
Siedziała panna Alina i zbierała jajka w zagrodzie. Psy ujadały.
Cicho i niemrawo.
Jedynie w swoim traktorze wujek Eryk wyjeżdżając z szopy zakłócał ciszę.
Codziennie miał on trudności z traktorem, nie bardzo wiem, co do baku wlewał, ale to chyba była jakaś mieszanka. Nie ciekawie pachniało, nawet zające na polanie szybciej biegały.
Sarny i jelenie prawdopodobnie nie chciały słyszeć tego warkotu, to ukryły się w pobliskim lesie.
Ogród, las, wieś, pięknie pachniała zawsze o świcie.
Uwielbiałem podglądać to życie, kiedy tam mieszkałem.
Cóż, nadeszła jesień i wszystkie moje przyjemności musiałem odłożyć.
Pisanie na później.
Trochę mi szkoda.
Ale dzieci i żona też chcą mnie na trochę w domu.
Jutro dopiszę koleją opowieść.