z wysoka zrywam nienarodzone kwiaty
nagim odbiciem przebudzenia
wymyśliłem cię na wiosnę
a moja tafla nie wymaga świeżej bryzy
zielona sukienka zwiewnie pieści to
czego tak bardzo pragnę
modląc się o twoje ziarno
chce dogonić czas bursztynową myślą
a mój przednówek
jest trzydzieści trzy na północ od zachodu słońca
bez kotwicy powyżej zera wciąż dryfuję
czekając na precedens
kiedy o jeden sztorm za daleko
każesz mi dotykać szklanego jeziora
na pustyni zmysłów odparowały wszystkie złudzenia
nasz deszcz spadnie półmrokiem świtu po bezsennej nocy
rozkosz zatańczy boso
a my w stuprocentach przeznaczenia
odnajdziemy swoje zagubione ślady