we wiadomej skali w porywach do trzech
jak kurwie w deszcz idzie pod górkę stromymi schodami
uruchomiłeś niefartu machinę
kapie na łeb
potykasz się na prostej drodze wpadasz do dołka
którego nigdy wcześniej tu nie było ogólna niestrawność
są takie chwile że przytulić linę
dosyć
piszesz wiersz tych kilka słów
a potem niech się wali niech się dzieje
w gardle pali sodą słowa wypłukany pech
lżej oczyszczony jak po dobrym wypróżnieniu
przeniosłeś na papier własne sumienie
bo łatwiej je czytać w kiblu niż nosić
tam gdzie siadają motyle