zapalony nie koniecznie papierosem
znów naturalnie darem spełnienia
odzywa się głosem boga
poprzecznie skompletowany
oblężony tułacz kładzie się w tobie
na balkonie niedomkniętym nocą
nostalgią z górnej półki
czekając na niezniszczalne tęcze
bezszelestna melancholia
maską sobotniego popołudnia
utrwaliła nałóg w dniu zachwytu
marzeniami
o narzeczonych z oceanu apokalips
wartościami platonicznych pragnień
wyznaczając granicę nierozłączności
twoje kompromisy
to moje rodeo w szufladzie pożądania
zamknęłaś mnie w niej na srebrny klucz
ta mowa nigdy nie zardzewieje