ujrzałem kamienie ciężkie i twarde
wyblakłe na innych falach mojego świata
zaległy na samym dnie
mokry bez wyjścia nieodwzajemniony
przepełnieniem ból fontanny
która zwycięża niechciane tęsknoty
tryskając chwilą ciało w ciało
wędrujące wśród bluszczy gdy intruz kobiety
globalną kolejową kołysanką usypia
z nosem przy zimnej szybie
czekając aż podasz mu filiżankę herbaty
tylko
pod zamkniętymi powiekami trzaskające
drzwi tęsknoty nie całkiem jeszcze na klucz
jak zwykłe marzenia
zostaw to
zdumiewające
twoje słowa grzeją jak transatlantyk
płynący po swojego tytanika