namiastką zmiennej aury
rozlewają atramentowy sok
na drodze z deszczu
nagiej od cierpień
zimne dłonie od niechcenia
dotykają pustego nieba
gdzie bezwolne ptaki
umierają codziennie
ucieczką czasu w cztery pory śmierci
jak one
w epitafium dla namiastki światła
macham skrzydłami ciemności
by układając czekanie w noce
wywróżyć słońce z dni