święty albo wcale
to zależy od szczerości intencji
za to
pierdolnięty po całości
zakochany po diabelsku
wstaje po amerykańsku
przeciąga się goli pije kawę jara fajkę
śnięty na wpół jeszcze jajka na bekonie
niby od niechcenia gdzie moje róże krzyczy
wszak one całe dla niej
okrągły bukiet kłujących patyków
raz do roku majątkiem wypstrykany
z dziurawej kieszeni
jaki piękny mamy poranek
wśród ulic skąpanych w czerwieni
szał marsowo wenusowych serduszek
darowanych błękitem
gdzie achy ochy nie mają końca
wszak przebite strzałą potrzebuje reanimacji
natychmiastowej właśnie dzisiaj
wijąc się konwulsyjnie opętańczym zakochaniem
w adopcji zza oceanu
piana ubita
skoro nie można wystudzić
większość chce nagle zaświadczyć
patrząc na czerwono bije młotem w sufit
krusząc zwały ciemnoty
a nóż spadnie kawałek i otworzy niebo
wszystko w prawdzie
by zrzucić ciasny habit codzienności
i kochać kochać kochać
dzikością serc choć w ten jeden
jedyny dzień sympatycznej nie powagi
w imię gównianej
miłości iskiereczka
mruga jak z popielnika na wojtusia
american love drem po naszemu
naiwni
cieszą się chwilą dmuchanych baloników
jutro
zupa znów będzie za słona