cały w twoje plamy
na skraju upokorzeń wstaję o świcie bogów
jak nieudolny kelner serwując posłannictwo
do śniadania z zasuszonych motyli
pukasz w moje jestestwo
ku niemalowanemu głodna końcówką serii
oddzielając szepty od śladów sztuki pisania
rozmów z gatunku nieuniknionych
wypaczone treści nie są strawne
trzewia niedowierzań wywrócone do góry niebem
niewymuszeniem
czekają na kolację z osocza
kolorytem nocy chcąc zamienić zimny erotyk
w bezwstydny upał orgazmów
płynących morzem od tajemnicy do zapachu kobiety
od wilgoci rozchylonych ud
szerokim pragnieniem
do nabrzmiałości sutków strzelających pożądaniem
prosto w granice wytrzymałości
proszę naucz mnie i nadaj mi imię
tak bym nie musiał już więcej
przytulać poranków bez tytułu