kolejny raz
drepczę
bosy zbieram myśli
z podłogi układane finezją ikebany
bukiety w ciszy bez ciebie
nocne deski
byłem taki zakręcony
kiedy wylewałaś na mnie wilgoć
twój obraz
pieprzony uparciuch
nie chce odejść
zdjąłem nawet zegar ze ściany
chcąc zeskrobać z niej czas
tylko gwóźdź pozostał wierny
cholera
nic nie daje
wciąż słyszę to skrzypienie
a może by tak
pozrywać z podłogi ślady
no dobra
ale co jeszcze
wiem
porąbię nasze łóżko
za bardzo przypomina
kiedy pachnie twoimi udami
ja pierdolę
idzie oszaleć
mistrzyni mistyfikacji
zawsze umiałaś mnie wkurwić
jak nikt
wyprowadzić z równowagi
ale też jak żadna
potrafiłaś kochać
nie wiem kto pierwszy
to już nie ma znaczenia
w szafie pozostał twój zapach
i twoja halka
chyba tak to się nazywa
nigdy się nie nauczyłem
sukienka czy spódnica
wiesz ta turkusowa
prześwitująca
w którą ubierałaś moje pożądanie
teraz
pościelę nią sny
rozłożę zamiast prześcieradła
i chronicznego braku
tak
tylko po co
przecież już zrabowałaś marzenia
zabrałaś je
razem ze swoją nagością
ech
co tam wspomnienia poezja
drepcze boso
bez sensu
dwa na przód trzy do tyłu
zerwałem te deski
do gołego betonu
pamiętasz kładliśmy je razem
napaliłem nimi w kominku
ale w mordę
ten płomień również przypomina
i skrzypi pieprzony
tak samo jak one
rany jak bardzo
weszłaś w mój krwioobieg
dawką uniesień podaną na tacy
rozkoszy do tego stopnia
penetrujesz neurony
rozszerzasz
tętnice że aż jesteś
we mnie cała
jak dobra szkocka
w kratkę
znasz mój sekret
choć nie byłem łatwy
wiesz jak rozszczepiać zmysły
pozwól że teraz ja
whiski moja żono
chciało by się
zanucić twoje zdrowie maleńka
gdziekolwiek jesteś
to jest we mnie
wciąż skrzypi
i więcej nie wymagam
tylko ostatni raz
proszę
w serce które pęka
pocałuj mnie