Leżał na drodze
Przechodnie po nim deptali
Jedni go opluli, inni na nim spali
Podniosłam go z ziemi.
Przez chwile nim w rekach targałam
Przyszedł na świat
A wszystek czym go uczcił
To kara
Chciał rozwinąć skrzydła
Lecz ich nie miał
W przydrożnym sklepie
Za kromkę wódki sprzedał
Nie powiedział mi nic mądrego
Szarpał się w swym zniewoleniu
Kropka wybuchła i stąd też i on
Nie przyjął teorii o swym stworzeniu
Nie był piękny, niepowtarzalny,
Wydawał się być wielki, choć tak naprawdę
Był marny
Zamknął świetlny pył do puszki
Z wódką, ziołem i innym dobrem tego świata
Piekło nie istnieje
Trzeba to jakoś wmawiać
Rzuciłam nim z powrotem o ziemię
Wtem mym oczom ukazał się Bóg
"Cóż ty robisz z życiem?
Przesz to cud..."