na krawędzi dobranocy
może już czas
zaćpać po raz ostatni
siebie tak bez róż
by kolce nie raniły więcej
dłoni splecionych w sto tysięcy
otchłani za cenę wszelką dotknij
nieba nie bój z zamkniętymi oczami
podróży do katharsis
odnajdziesz samoświadomość
zaskoczona że jestem
tak blisko zagubiony w kolorach
tęczy którą promieniujesz
na deszczu wygięta w łuk
specjalnie prowokując bym oszalał
do końca