Jak wychodzi z szafy
Rozrzucała moje ubrania
Które niechlujnie poukładałem na fotelu
Dzień wcześniej
Widziałem muzykę
Targała mnie za włosy
Szarpała moje myśli
Kazała wstać i zbierać ten smród
Widziałem muzykę
Jak spragniona lwica
Rzuciła się na mnie
Poczuła zapach krwi
W szamotaninie czułem z każdą sekundą
Jak umieram, poddany jej atakom
Umieram
Chcę coś palcem wydrapać na ścianie
Jakiś sens, niech coś zostanie
Ten grunt jest nie do przebicia
Połamanym paznokciem
I znów widzę tunel
Choć jeszcze przezroczysty
Nie ma światła na jego końcu
Nie ma, Nadzieja już dawno się stąd pozbierała
Nie chce widzieć moich obleśnych zwłok
Pośród sterty innych
Już widzę jak ksiądz
Zamiast rzucić mi na trumnę ziemi grudę
Będzie pluł zniesmaczony
Moim splugawieniem
To koniec,
Muszę się napić…
Detoks znów innym razem…