boli w zakamarkach drzew
bociany udają że wracają
w gniazda słońcem co ciepli na niby
świty wstydzą się rosy na kwiatach
bez koloru gubiąc płatki w suchości traw
słowa nabierają bełkotu w usta bez wyrazu
zimne jak łóżko zamienione w głaz
pszeniczne równiny nie kołyszą
rzek które nurtem wspak bez mostów
nie widzą drugiego brzegu nie ma
pustka jedynie zasłania szum lasu
echem odbitym od sztukaterii pustych
ścian białych odcieniem czerni
jesteś
taka piękna bez makijażu patrzysz
na mnie w rozkwitłe zapachy ogrodu
podajesz klucz bez zbędnych dziurek
od klucza drzwi otwarte
wszystko wraca