obwiniasz cały świat
za niesprawiedliwość losu
kulisami własnego ja nie chcąc uwierzyć
piszesz niekończący się poemat
o kamieniach bliskości zapachu fiołków
i elegiach pozostawionych na potem
mogłaś być najbliższą rzeką
światłem bezsennością
czasem zamkniętym w okładkę
pustka jedynie dźwięczy pozostała
niczym hymn śpiewany na bezdechu
do dmuchawcy fruwających w cieniu zgryzoty
niech się więc stanie
na poddaszu egzystencjonalnych rozważań
uczę się zbierać myśli w początek
dotykiem ku nowej wiośnie
teraz na zgiętych kolanach
tańczę oberka ostatnich nocy
palę skojarzenia w okruchach księżyca
łapiąc oddech bez dzikiego chciejstwa
zanim jeszcze dni ciemne a płoche
obedrą mnie całkiem ze skóry
w chwili kiedy już wszystko do mnie dotrze
pustki nie widać
za to cholernie boli