dosyć pierdolenia o uczuciach
oczy wpatrzone w niebo
tęcze łany pszeniczne gwiaździste noce
kwiaty we włosach wiatr ogniska we dwoje
spacery w dłonie zaplecione po wieki
aż po karmienie kaczek
no i masz swoje banialuki
bzdury grające w chuja z odczuwaniem
nadaremno wracają w dylematy
koścista dłonią i ostatnim zębem
chwytając nadzieję za jajca
powroty do bredni o spełnieniu
rozpieprzają w pył logikę myśli
są jak rozdwojenie jaźni
z odsłoniętą przyłbicą patrzące na to
co nie ma siły się zdarzyć
więc proszę
nigdy więcej się na mnie nie kładź
ta patologia powoli zabija
a wersy ułożone w banały
wkurwiając sens wypaczają znaczenie
o święta naiwności
chuj w dupę takiej miłości
tylko mi nie mów
że teraz dopiero ci dobrze