dwudziesty siódmy tydzień
kopciuszek czeka by nastała światłość
w rozkwit brzydkiego kaczątka
macocha oddycha czymkolwiek
trzy brzydkie siostry mają szmery w płucach
od nienawiści zazdrosne stosunkiem do człowieka
książę niekoniecznie brunet zgrywa szu
mierząc pantofelki wszystkim napotkanym
na czarnym koniu nocą bez miary
ośmiokrotny kot przebiega mu drogi
stara rozpostarta półdupkiem na fotelu
otwiera wino zębami
snując elegie o budowaniu obrazu
domowym ogniskiem szturmuje dusze
rozkapryszonych córek
chciał nie chciał skazanych na shawshang
tylko poezje znad kwiecistych łąk
budują maleńki dom na zaciszu
dwudziesty siódmy raz z rzędu