w jeden ciepły krzyk tańczyłaś boso
jak natchniona na deszczu kiedy kapałem
teraz dotknij mnie na wyrost
by słowa nie w pajęczynę
obrosły a potem usiądź
w gadającym fotelu pomasuję ci skronie
kiedy powie w twoim imieniu
ciągle jeszcze
niebem rozbłysłym nade mną
o północy przyjdziesz sama
w już nie rozdarte dotykanie na dwie ręce
z premedytacją odczytasz ten wiersz
będąc po drodze do latających zegarów
otwórz swoje drzewa
twój klucz jest moim azymutem
teorią ciepła spragnionych ust
na talerzu pokładam gołębie serce
by czas nie rozkładał bezradnie rąk
w coś więcej niż podmuch nirwany
serwuję cząstkę siebie w ultimatum atomu
jak ten jeden nocny ekspress
chce być
stacją w przekaz niedramatycznie śmieszny
wtedy otwórz
a nazwę cie drzwiami