ten niewyraźny kształt.
Rozmyte ramiona
zza pozszywanych rzęs.
Uciekam w głąb,
od zmierzchu aż po świt.
Po śladach biegnących
w odwrotym kierunku.
.
Jak sznur pereł
koralik po koraliku.
Opuszki palców
pasują do wgłębień.
Dotyku szyfr.
Pękają szwy sklejonych warg.
Powieki mrą
od przepełnienia.
Dlaczego krtań
drży od strawionych kłamstw.
A przy zimnie wstydu
rozbieram się do sumienia.
Niezmienny stan.
Ruchu oczu brak.
A jeśli mrugają
to tylko na przemian.
Unoszę się
nad dachówkami miast.
Zanurzony po szyje
w każdym wspomnieniu.
Znajduję cię
Kolekcja barw, wydarzeń ciąg
od chwili poznania
do porzucenia.
Skąd mogę znać
ten przyspieszony krok.
Projekcje obrazow
przeszłego zniewolenia.
Skąd mogę znać
ten nieznajomy smak
ramion ludzi i rzeczy
nazwanych po imieniu.
Ostatni raz
łącze rozdartych biegunów sznur.
Stygną w stopklatce
wyobrażenia.
Energii nów
Obmywa z myśli, z ruchów żył.
Układa mnie
do odrodzenia.