Przystawiam pistolet do skroni,
naciskam spust dla zabawy.
Nie mogę dłużej smarować
miodem smutków bochenka.
Skwaszony koktajl niedoli
wysączam do złego denka.
Schowane na później wspomnienia
wyławiam ze słojów spiżarni.
A nowe myśli niesyte
wysyłam do wylęgarni.
Usycham w deszczowym chaosie
koczując gdzieś w barwach jesieni.
I tęsknie za ludźmi białymi,
co ciągle są piersią karmieni.
Chcę napić się ze źródła niewiedzy
nie pełnić swych powinności.
Ścigać się z cieniem i świtem,
ukrywać się w płaszczu nagości.
Zaszywać się w niewinnym łonie
ukrywać się w boskiej naturze.
Posklejać dwa skrzydła woskowe
i piąć się naiwnie ku górze.
Niewiedza dodaje odwagi,
ujmuje win w oczach sumienia.
Potrafi utopić w kropli,
popycha w krzywdzące marzenia.
I znowu się czuję za słaby,
by płynąć na głębokie morze.
Bo przecież tak dobrze być w klatce
zakutym w tęczową obrożę.