Moją twarz, bez żadnej skazy
Wolno cięłam tak po troszku
Wiele długich małych razy
Chciałam uśmiech Mona Lisy
Włosów piękne, lekkie fale
Śladem tych woskowych krzywizn
Zmierzałam od siebie dalej
Gdy skończyłam moje dzieło
Nawet siebie nie poznałam
I poczułam wielką niemoc
Że w głupocie swojej trwałam
Wyrzuciłam z wosku bryłę
Jako, że nie była lustrem
Pomyślałam krótką chwilę
Zwątpienie odeszło puste
W nich dostrzegłam swój ideał
W tych drobnostkach nieuważnych
I choć ideałów nie ma
Z lustra na mnie jeden patrzy