Przez jakiś czas nie zmieniała kolein.
Wykolejone drogi losu same ustawiały się w kolejce.
Poprzez zmysłowe elektryczne narządy płciowe.
Nisko latające ospałe jak w letargu świerzby na rękach trędowatych wdówek.
Wmawiały dzieciom chorym na epilepsję.
Odrodzenie samo przyjdzie.
Tak jak bryza.
Piana w piwie.
Kufel opuszczonego wędrowca.
Zmuszony by kraść.
Dawał jedynie sześć złotych.
Ale ona chciała więcej.
Dlatego go gładziła pod surdutem.
Gładką jego szyję.
Wmawiała mu.
Wklepywała do mózgu.
Pod rdzeń kręgowy.
Hierarchicznie to było wszystko ustawione od tyłu.
Niczym mecz sprzedany na igrzyskach olimpijskich.