choć pragnę jak zwykle nie jest jak w baśni rozpychasz się
drzewami moje imię odstukując w niemalowane
w twarz rzucasz mi pajęczyny ropuchy przyklejasz do stóp
idę dalej potrącając ptaki zamienione w kamień
przystaję na skraju szeptów tych nieuniknionych
które w uszy wpychają niedojrzałe owoce chcę odpowiedzieć lecz wypaczam treści wykrzywiając usta w grymasie
moje oczy wreszcie cię dostrzegłem jesteś taka obojętna
potrafisz zabrać nawet aleję
upokorzenie zawraca mnie z drogi bo może tam u siebie
po drugiej stronie myśli wzeszło już słońce
chciałem