przyszła na świat
urodzona bez czepka
biedna ta której heppy end
nie zapisany na urodziny
we wtorek
niebo zrobione na szaro
gorzkie refleksje na dzień ojca
świat dramatów połkniętych w pigułce
kiedy krzyk do samotności
zagłusza nawet lato w zenicie
środą
w czarnej sukni
za młoda żeby umierać
z błyszczącymi oczami
za stara na powiew wiatru
za czwartku
ciszą w domu bez okien
smutek rozpostarł skrzydła
posępne chmury jak sępy
triumfują złowieszczo
szyderczym uśmiechem na suficie
gdzie uschłe drzewa szumią łzami
w piątek
nie śpiewa ptak wykuty z kamienia
pazurami wczepiony w duszę
sobotą
tylko zagubione miejsce na ziemi
fontanną niechcianych róż
usiadło lekko na sercu
jak kolorowy motyl
który jeszcze lżej odleciał
napracował się bóg
a siódmego dnia odpoczął