słońca a ty rozszarpujesz moje połacie
supernaturalnie irracjonalna
w płomieniu świecy gasząc jego dylematy
wiosna czym jest albo tym za co uchodzi
nie wierzę
oszukała jak każda
choć oczy mam nadal zielone
subiektywnie pisana w patykach
listami otwartymi do gałęzi
krystalizujesz czas w liściach
które naobiecywały owoce
braki ptaków nie były zaplanowane
chciałem latać twoimi skrzydłami
sen w zenicie
nie zastąpił nirwany w nadirze
trwaj może warto
może kiedyś pojedziemy