Na horyzoncie rodziło się słońce.
Poczułem że moja skóra się pali.
Promienie były potwornie gorące.
Spojrzałem na swoje chude ręce.
Zaczęły zmieniać kształt oraz formę.
Poczułem ból, zacząłem wrzeszczeć.
W płomieniach ognia rodziły się nowe.
Zamknąłem oczy na krótką chwilę,
aby o bólu przestać choć myśleć.
A gdy ponownie je otworzyłem,
na rękach miałem pióra ogniste.
Słyszałem krzyk ludzi, którzy w agonii,
w płomieniach ognia biegali nadzy.
Ja nie czułem bólu już, tak jak oni,
Czułem euforię, potrzebę władzy.
Więc rozłożyłem stworzone skrzydła.
Z konstrukcji stali śmiało skoczyłem.
I jak to w takich przypadkach bywa...
W najlepszej chwili się obudziłem.