ręka kostuchy chce mnie udusić.
Chce zabić we mnie potrzebę śmiechu,
więc nie mam wyjścia, muszę się zbudzić.
Budzę się mokry niczym w gorączce
i nasłuchuję się w słodycz ciszy.
Czekam na ranek, wschodzące słońce.
Tam już wędrują te moje myśli.
I uspokaja mnie myśl o dniu nowym,
który rozpocznę z ciepłym uśmiechem.
Dniem często szarym, nie kolorowym.
Nieważne jakim... ważne, że jestem.
Bo można widzieć ciecz w jakiejś szklance,
co wypełniona jest do połowy.
Nie wiem jak Ty na to patrzysz
Ja nie zawracam sobie tym głowy...