obejmując swą świętość
łzy rosiły pieluszkę
chciała komuś swój żal
ale jak ten ból rozdać
mgła tuliła współczuciem
i zawodził wiatr z jękiem
rozklejały się rosy
echo pierzchło z kwileniem
nieszczęśliwy jęk płynął
chciała tylko wyciszyć
cierń palący pierś w głębi
co uwierał kamieniem
rozrywając jej serce
przyszła rozpacz wyżalić
pochylały się wierzby
zapłakane nad wodą
i bezsilnym drżąc łkaniem
wraz szlochali - głaz dławił
nie uniosła - zbyt ciężki
i toń wody z szeptaniem
przygarnęła na zawsze
kojąc z serca wyrwane
łzy miłości jak perły
z nieba krople ostatnie
tylko wiatr nie zapomniał
i rwie włosy w sitowiu
lilia wodna kołysze
wir jak własne przygarnął
gdzie był nędzny cień ojca
będzie za nim się snuł
drążył myśli do dna
ten niechciany głaz dziecka
gryzł wiecznie - aż do końca