iść już mogłem w cichości<br />
drgające przestworza niczym struny<br />
dotykać i płonąć<br />
płonąć razem z nimi<br />
w ogniu białej muzyki<br />
<br />
deszcze i trawy<br />
były mi nieobce<br />
lasy i widnokręgi<br />
co wzrokiem ciąłem<br />
(niczym nożem chleb)<br />
już pokochałem<br />
łzy też<br />
gdy nad ranem<br />
ranną duszą<br />
słonecznik całowałem<br />
ze szczęścia<br />
że dookoła taka pustka<br />
<br />
tylko wody mi brakło <br />
gdy w malignę człowiek wszedł<br />
tak jakoś królewsko<br />
choć bez korony<br />
duchem kładłem mu<br />
najlepsze życzenia<br />
<br />
i znów po latach dwudziestu<br />
mogłem dalej iść w cichości<br />
gwiazdy wąchać<br />
palić księżyce<br />
a nad ranem<br />
poronioną duszą<br />
całować słoneczniki. <br />
<br />