nie znałem tych pojęć nauczycielko nie znałem dobra które w tobie rzeką nadziei płynęło tak naturalnie jak płynie krew w moich niepokornych żyłach
kiedy moralnie sprawny inaczej zapragnąłem się wyrwać z kieratu zadufanej w sobie wyimaginowanej rzeczywistości którą otoczyłem sam siebie jak kokon larwę chciałem dla ciebie stać się kolorowym motylem aby móc podmuchem twojego przyspieszonego oddechu szybować w uniesieniu rozkoszy po bezkresie nieba jaki tylko ty potrafiłaś rozpostrzeć nade mną skrzydłami miłości prawdziwej słodkiej i lepkiej jak miód z drzewa pożądania
kiedy śliną ironii naplułem centralnie w twarz czeluściom by zatopić się w twoich nasyconych sokiem pomarańczy myślach zasmakować najświętszej potrawy z twoich ponętnych ust które czerwoną pomadką potrafiły pomalować zmysły kolorami tęczy przyprawić o mdlenie serce i duszę pozwalały upić się i usnąć z tobą i w tobie zatopionym pragnieniom wtedy los zlitował się nade mną marnym i dał mi ogromny dar w swej wielkodusznej tulącej jak matka do piersi łaskawości
dał mi ciebie
gdy już cię otrzymałem diablim błyskiem w oku zerwałem z ciebie ubranie zębami zszarpując z ciała koronkową białą bieliznę tylko po to by brutalnie zgwałcić zbezcześcić twoją przezroczysta duszę a tym samym przeprosić się z marzeniami pożegnać jestestwo hołdem złożone w twoje ramiona i wydeptaną w trudzie z takim namaszczeniem wstążką do szczęścia jak rak na powrót zniesmaczeniem przejść bramy piekieł by dalej się w nich smażyć wraz z tą dla której chciałem oddać własne istnienie