jak lawa wystyga po brzegach
embiwalentnie skorumpowana
przez wulkan hormonów
w pogoni za widokiem miejsc
gdzie nie nosi się śliniaków
jednocześnie
szarlotką w ogrodzie gejzerem
teorią względności
i relanium na bezradność
ubrana w aureolę papierowa
aczkolwiek nieskończenie zapisana
wierszami bez tytułów
jak antidotum na pochmurne dni
by potem a mnie się wydawało
nie było materiałem dowodowym
ptaki w deszczu ściany bez łaski
okien konwulsje myśli w pożegnaniach
z nocą podróże w białych szalach
do krain z widokiem na doliny
miłość wszystko i nic
a jednak nie minęło
przekracza granice
jest możliwe