na gałęzi siedząc patrzę w nurt rzeki
za często dotykana kora
obrała kształt zdrętwiałej ręki
myśl buduje piaskowe zamki
w krótkich odstępach przelanej wody
zanurzone stopy porastają rzęsą
strojną w gwiazd kolory
układając otwarte muszle
pomiędzy sękami mijam suche cienie
zwiotczałe od księżycowej pełni
po czwartym dniu
nie mogę zasnąć będąc ptakiem
siedzę na skraju okna patrząc w twe oczy
snem się obdziewasz
między podłogą a zgiętą lampką
nad koszulą i spodniami niedopranymi od potu
po zbyt dobrze zakończonej nocy
moknąc na krawędzi czerwonego dachu
z piór otrzepuję skradzione westchnienia
niemy śpiew ptaków i lot nietoperzy
spętla włosy moczone w mleku
przemijam obok ciebie pełen ziarna nieurodzaju
w czwartym dniu milczenia
gotowym od zaraz
na gest przebaczenia
jednym skinięciem palca