myślą szłam za twymi stopami, lata,
w oczach dzieci widziałam spojrzenie
tuląc je do snu, czułam zapach Ciebie
zazdrosna byłam, będąc księżycem
podglądałam jak do czoła tulisz kamienie,
w śnie zmęczony pieszczotami drogi,
gdy śniłeś dotykałam ust Twoich
dzięki listom byłam, istniałam, kochałam,
żyjąc w czterech ścianach schowana,
okna trzymałam na wpół zamknięte
jak powieki i ciszę opadłą na ręce
czułam gorąc wulkanów i chłody lodowców,
w palcach trzymałam piach pełen ropy,
płynąc gondolą jadłam hiszpańskie pomidory,
machałam kefiją stojąc na szczycie piramid
żyłam Tobą, Twym światem mijana
codziennym piekłem i rajem o świcie,
tłukłam talerze gdy do mnie jechałeś,
modliłam się, kiedy znów nie dotarłeś
mimo chwilowych wahań, zdrowieję,
lekarstwem niestety zdrada, lecz nie cielesna
a duchowa przemiana, stać się kimś innym,
kim było się zawsze, pod Tobą ukrytym
odeszłam pozbierać łzy, rozrzucone po niebie
na które patrzyłeś z każdego końca świata,
wyrosła mgła zasłoniła Ci oczy, zabrała mnie
w drogę za Tobą, lecz nie do Ciebie, obok
bagaże zbyt ciężkie stały się cierpieniem,
zamknięte drzwi zburzonego domu,
ostatni klucz w studni rdzewieje, dlaczego ?
to zastałam, niepotrzebne nikomu
***
wysiadłeś,
pewnym zdecydowanym spojrzeniem
szukałeś
bałam się wyjść, lęk spętlił mi nogi
tylko oczy
były przy Tobie, obejmując ramiona
całowały,
całymi garściami, głodne, szalone
nienasycone
jesteś teraz tak namacalny, prawdziwy
kochany
ja tylko Twym cieniem się stałam
dawno
świat który przywiozłeś dla mnie,
w torbie
nigdy nie rozpakowanej do końca,
zamilkł,
zmalał do wielkości błyszczących źrenic,
chwila
wystarczyła bym mogła w głowie
przeczytać
od nowa każdy list, najdluższą linijkę
tęsknoty
pożegnałam los stojąc na lotnisku,
gdy filar
stal się mym murem chińskim,
i tylko strach
miałam w oczach, gdy zawróciłeś,
po bilet,
tak bardzo realny lecz nie rzeczywisty