koty wyszły zewsząd
płoty ugięte szczeblami macały
resztkę niedojedzonych półmisków
a szczury siedziały cicho
ciszej niż ryby
wiszące w dymnej polewie
tak wypada kiedy ślina
rozpuszcza widelec
opatulony kocem siedziałem
a kraina nadchodziła
wtapiała się w stoły i krzesła
nie wiem czemu
śmietniki pełne ekologicznej propagandy
grzmiały
za dwa tygodnie zabiorą nas wszystkich
rozstrzelani na części bardziej wymienne
będziemy pisać
do siebie niby listy
zielone oczy mrugały
nie za często
wypatrzona ofiara miała szczęście ujrzeć Słońce
nie goście opadli w ciemnościach
parującej wódki
tylko zbyt gęste niebo
które w niezapamiętanej ciemności
milczało
niezwykłe
a stało wszystko a nic się nie ugięło
norma wypracowana
na twarzach spleśniały banan
jak kiełbasa
zbyt wyprostowana zaczerniła ognia iskry
aby do poranka
dorzucić spalony chleb
a przecież w perspektywie minut
długiego grillowania
nie ma znaczenia czas
i smak tolerowania
za chwilę nadejdzie zadufane Słońce
zakończy pielgrzymkę gości
naderwanych telefoniczną zapowiedzią
nastąpi cisza
z gardeł wyrwaną subtelnością
w tedy odpocznę
nad kubkiem sproszkowanego rosołu
i trawnika
pełnego śladów bydła
gonionego przyzwoitością