umysł na granicy pustki
przekroczył siebie
przekroczył stan nicości
ugrzązł w mgławicy
i niczym kometa bez warkocza
otwiera oczy zabłąkanym
drwiącym ustom
szyderczy uśmiech piłuje
drabiny szczeble
gilotyna ścina linię życia słów zatopionych
w codzienności
wiatr tłucze okienną szybę
promień jasności burzy ściany
wierni podnoszą ramiona