samotnie stoi przy drzwiach
boy hotelowy z rękoma wieloma
zawsze gotów zawsze w ukłonach
przebywał na strychu opuszczony
w pajęczynach stuletnich splątany
został jak skarb odnaleziony
oczyszczony do żywych przywrócony
drewniany z koroną na głowie
w bejcowanym garniturze dopięty
nogi trzy w klęknięciu rozstawione
w dębowym lesie wyrośnięty
nigdy pretensji ani pytań nie ma
gdy wracam zbyt późno drzwi otwiera
rano żegna wieczorem wita
zna zwyczaje każdego domownika
czasem płaszcz deszczem zmoczony
do pralni przedsionka oddaje
innym razem parasol rozwiesza
grzejąc jego zmarznięte dłonie
szaliki przytula do szyi swojej
rękawiczki rozwiesza kolorem
torby układa względem wielkości
gdy wita zaproszonych w progi gości
czasami siadam przy nim zmęczony
towarzyszy mi wówczas wytrwale
gdy nie wiem czy wyjść czy wracać
on patrzy na mnie wyrozumiale
przyjaciel mój wieszak stuletni
od zawsze starzejemy się razem
gdy ja już odejdę on tutaj zostanie
mym dzieciom historię przekaże