zabierz mnie w rozchylone usta
to nie jest manifest
szybowanie ponad światem to próba zarysu
oczekiwań na coś więcej
kiedy w twoich oczach zapisałem swój strach
dziewczyno z bukietem zielonych liści
w dłoniach daj mi skrzydła
bym nawet w gniewie złowrogiej ciszy
wzleciał ponad betonowy chłód
a potem nurkując w azylu pozbawionym łez
stał się poławiaczem twoich pereł
zabłąkany nie pamiętam pieszczot
cieszę się tylko wtedy kiedy czuję
zawieszony w rzeczywistości pod prąd
płynę do ciebie na ślepo
ufając że miejsce w czasie jest możliwe
wiązka brzegu to kuracja odwykowa
tam delikatnie coraz bardziej
reinkarnuję w wierzbę
która nie potrafi już płakać
uciekając bezkresną plażą
żeby nie utonąć
na piasku utrzymuję się na leżąco
kochaj mnie
tak bardzo chciałbym
być widokiem z twojego okna
w kalejdoskopie wzlatujących ptaków
człowiekiem który bawi się niebem
teraz jem trawę z puszki
ale nadejdzie czas ocaleń
wtedy
tęsknot kilka ot tak
wypłowieje milimetr po milimetrze
położę głowę