przemęczone chodniki kończą nocną zmianę
woda z fontanny smakuje jak szampan
a całonocna pielgrzymka oznajmiła koniec
przemoczony zobowiązaniami wracam
do domu odmłodzony o parę Twoich lat
przedobrzyłem z nadmiarem uczuć
otrzymując wizę do dalszej gry
nieodwracalnie pozostałem przy Tobie
choć rozdzieliły nas drzwi
idąc rozpadam się na atomy
znacząc drogę krzyżową tęsknocie
mocniejszej z każdym krokiem
z każdym słupem i płotem
przedawkowana namiętność
odbija się czkawką w kruchych myślach
ciągnionych wyrazistym cieniem
za rozkurczającym się słońcem
cokolwiek mijam nie ma znaczenia
i co jeszcze wymyśle w bólu złudzenia
maleję gdy kamienice rosną
wybałuszone okna nabierają kształtu
nogi na schody dźwigając
ocieram twarz od łez a może potu
za chwilę kluczem otworzę pustkę
rozsiadłą na starej werandzie
przy niej przysiądę ukradkiem
i wyspowiadam się jej nim zasnę