tak długo czekałem aż jej włosy otulą kolana
siedziałem wpatrzony w jezioro lustrowało niebo
a cisza tak bardzo krzyczała biała jak mleko
płomienie grzały rozbawionych próżnością gości
ślepych i głuchych na łzy samotnej bezradności
jednym skinieniem zabrałaś duszę a potem ciało
do raju nad skrajem pomostu tam to się stało
w objęciach splecionych księżyca spojrzeniem
dałaś mi usta odziane miętowym oddechem
nie odmawiałem przyjąłem z zachwytem
przecież czekałem na jedną przy Tobie chwilę
opadaliśmy wraz z gwieździstym niebem
pomiędzy źdźbła trawy spinając nagie cienie
gubiąc przy tym resztki zbyt ciasnej przyzwoitości
tuliliśmy twarze omdlałe na tle niemoralności
wiecznością stało się przemijanie czasu
coś w nas grało i pachniało zapachem lasu
nie mogliśmy przestać milczeć nie oddychaliśmy
a dłonie drżały niczym osikowe bukiety liści
nie żałowałem gdy rankiem przebudzony
byłem sam przy pomoście w śnie tym odurzony
czy w śnie ? do dzisiaj nie jestem pewien
bo gdy Ciebie widzę ty patrzysz tamtym niebem