zostawia się samej sobie
ciągle też pani powraca
i jest wciąż w innym wcieleniu
Ciągle jest pani przewodnikiem stada
ludzi wątpliwej woli
tak mimowolnie częściowych w tym sanktuarium
jak ustawicznie jątrząca się blizna
która (nigdy) się nie zagoi
skóra wciąż zbyt mokra od strachliwego potu
Ciągle pani zmyśla
że jest tak zniszczalna
jak wiecznie starzejący się staruszek
ciągle wprasza się pani do cudzego stołu
ubiera dusze w odrapane wieszaki na ubrania
które wyrzuci ktoś inny
Droga pani
cóż to za brak intymności
na tym betonie mlecznej drogi
cóż to za zgaśnięcie
że się pani nawet nie zająknie
kiedy połyka
(niczym rosiczka wysysa) mnie
z chityny przyzwyczajeń
Dzwony w (coraz bardziej) pobliskim kościele
prawie głuche
na pani ciągłe tokowanie
W piwnicy niepocięte deski na opał
(tymczasem) skradają się bezszelestnie
do przerażonej (moją nieobecnością) siekiery
Nie zdążyłem zrobić wszystkiego
wszystkiego zrobić nie zdążyłem
Msza o siódmej właśnie się skończyła
bezszelestny wypust żyjących