pod jakikolwiek pomnik W końcu musiałem
przejść na drugą stronę Przestać marzyć o fakcie
by raz być obok a raz pod sobą samym Błyszczącym
w tym co się nie stanie Co się nie zdarzy nawet jeśli się zdarzy
tylko pod pewnym kątem widzenia
Ruchem wirowym świat ponownie się wykluł Chwilę trwał
w swej bezsile też bez postumentu Raz jeszcze
usiłował udawać że skończył swą robotę Choć uważam
że coś mu nie wyszło z tego wiecznego rękodzieła
Dzisiaj tak trudno zawrócić w tej dziwnej bieganinie Pobieżnie
czekać na jakieś odstępstwo od normy Bo zwątpić
tak po prostu jest o wiele prościej Zapomnieć
że tu jest tak obco i że Przeszłość to układ rzeczywisty
flirtu z życiem kiedy Byt zawsze jest rodzaju ostatecznego
Choć pora odrzeć z siebie ten udomowiony smutek i milczące Udawanie
że szerokie patrzenie nie jest pełne Poranień zamykających
tętno bazy pod cokół Aby choć raz umiał dać znać o pułapce
butnej sławy i że kiedyś Wszystko będzie dobrze
w tak wirowym ruchu Po drugiej stronie
pobieżności