wynalazki.
Wiersze nas bolą, nagie
aż do zupełnego zatracenia
Rozczytały światło w słabości, zupełnie
tak, jakby nie trafiały do nich ich samych
umowne przekonania,
jakby kreślarnia patyków po ziemi mogła zaznać
ciężaru, pokonać powierzchowny dren, matrycę
krwi, zatroskanej w krzywych piętach.
A tamte globy stępiały, zrobaczywiała
najmniejsza nawet mapa
Byłem, ponownie w mojej magmie żółtka
byłem ; jedno, wielkie zimno
( zapadły się wszystkie, boskie żarówki )
powyłapywałem wychłodniałe groby
tylko do mojej próżni,
musnąłem kolejny, pełny puchar, tak, jakby
szczytował, górował, wchodził w braterskie układy
ze studium mojego żołądka.
Z jajka wszak nie tylko rodzą sie gady czy ptaki
Unieś wraz ze mną ten rozdeptany przypadek, dniem
narodzin mlaśnij, lecz cicho
( w kącie czai się przyszłość ) chwilowo,
wręcz absurdalnie chwilowo, przypadek
aż do znudzenia szczęśliwy noszeniem
różowego szkiełka
Zdefiniować niezaradnie, po szczeblu
rozmowy, której suche ostrze tuż pod nagą stopą,
zdefiniować ostrze trawy, każdy jej podniebny sztylet
Niepomny byłem prośby, co z garści zapamiętałej
niczym morderstwo z premedytacją, niczym omamy
nad nagą ideologią piety
Ja, gad.