raz na jakiś czas nosić krzyk zamiast twarzy
skowyczeć jak pies o wasze zrozumienie
by nie utonął mój obolały okręt
który stale noszę przy sobie
dla niepoznaki
Obrzydło mi bywanie w portach snów
bez kompasu rozbieganego na wszystkie strony
gdy słowa szepczą od rzeczy
taką portową rzeczywistość
gdzie nic nie ma oprócz przenikania się głosek
którym trzeba tłumaczyć świat
i cały jego żałosny smutek
Obrzydło mi
że trzeba sobie czasami przypomnieć
kim się jest w tym kusym dialogu
między wąskimi sylabami
co coraz bliżej grubych znaków zapytania
czy zabrałem to
co mi dano
czy to
co mogłem udźwignąć z tego świata
tak beznadziejnie niewyszeptanego do końca
na własną rękę
której nijak teraz cofnąć