ani spotkań
kiedy koniec
słowem
łamie łodygi pożółkłych liści
szczególnie bukowych
dębowe zbyt pachną
żołędziami
i wypalonymi zapałkami
pamiętasz żyrafy
którymi
zdobiliśmy regały
każdej jesieni
podczas mżawki
wniesionej na twarzy
te zagubione krople mgławic
z rzęs opadające
do filiżanki herbaty
czasem nawet ogień
się sparzył
kiedy piliśmy
wywar z marzeń
na podłodze
oblanej woskiem z wróżb
pragnień
i wina
jesień
tak mnie porywa
ciągnąc za włosy
nawet gdy czapkę zdejmując
w ukłonie zamieram
układam głowę
starając się jak najbliżej kolan
głaszczesz
pachniesz
kolorem
włosów
nie pomyłka
że mylisz mnie z wiatrem
ja nie trzepotaniem
gałęzi
ani ławką
której ramiona kurczowo trzymają
rozchylone płaszcze
tak nie chcę
żeby konduktor mierzył
czasem
rewizytę
pomiędzy mną a tobą
to są tygodnie
a dla mnie sekunda
jest wiecznością
ile razy jeszcze będę musiał
wracać
samotny
kiedy ty zaspana
w przedziale
palce na usta położysz
a ja nie widząc
to zobaczę
na wszystkim
czego
nie widzą
w przestrzeń
oczy