nic tak nie gra jak czas za którym zerka
przez ramię
zazwyczaj
ściąga nadmierność chmur
bądź Słońce zbyt blisko twarzy
a to parzy
kiedy to pierwsze ocieka
powieka nie zawsze może zamknąć oczy
na czas
wymierny dla chwili łzawienia
ściekającego po rzęsach
w pełnym blasku miraży
gdzie
umiar
rozsądek
rozwaga
jabłoni zbyt wiele
jednocześnie za mało
tyle wyciągniętych dłoni
próbuje zerwać najsłodsze wygnanie z Raju
zazdrosnym ego
chce zostać jednocześnie
Adamem i Ewą
pytam przechodząc
za czym i czemu w tańcu opętanym stoją
brak odpowiedzi jedynie wpatrzenie
w drzewo na których grzech
jabłkami dojrzewa
a wąż przemawia tak uroczyście
z laurowym liściem w podniebieniu
i jadem
na dwój ząb sumieniu
waży uległe kilogramy dusz
zatrzymał się czas
fragmentem przestrzeni
świat zmienił kształt z płaskorzeźby w kulę
nastąpiła chwila
kiedy pytania okazały się zbędne
słowa rozpędem waliły w ciszę
zamydlenie nie pękło
nie przebiły krzyku
spadły niepotrzebne
jedynie stopy krwią
wdeptywały je
w ziemię
nie dowierzałam
ujrzałam prawdziwego Adama
istnieje
nie jest legendą spisaną w obłędzie
pierwszej kobiety
mogę dosięgnąć ciała
dłoni
w zamian za odrobinę
czerwieni
tak sądzę
po jego wyrazie twarzy