ziemia jest miejscem
gdzie wilgoć ze strachem zmieszana
kłębi się między włosami
palcami
i falami oceanu na które patrzę
napływający niepokój ociera ostre krawędzie
skalistego wybrzeża
leżę wpół martwa
obok mnie ryba
w pysku trzymająca jabłko
Adam ?
czy Bóg w niewierność
maluje
obrazy ręką
Hieronima Boscha
dłoń wciśnięta ciężarem ciała zaczyna krwawić
zmarznięte kości ledwo przytrzymują
siną skórę
niedowierzanie że żyje
wypełnia oczy bólem
po tak wysokim upadku
nie sposób wstać
choć rozsądek wywołuje
śmierć
wiatr przyszedł z pomocą
podtrzymał strzępy kobiety
stałam naga
nieważna
nawet ptaki nie zwracały uwagi
ucząc pisklęta latać
w gniazdach został jedynie puch
po skrzydłach anielich
stawiam pierwsze kroki
na roztrzaskanych małżach
wypatrując Adama
nie krzyczę
język ludzki obcy dla gardła
wyciska łzy i mgłę
i choć jej delikatność pozwala stąpać
błądzę
biel czernieje nie spotkawszy
słońca
obudziły mnie głosy
drżałam
usta spękane piekły
trucizna spływała po piersi
namaszczając grzech
pierwotny
zapytałam o niego
nie słysząc odpowiedz
szybko zasnęłam
...mój Boże...
czy on tam leży
śnięty
kiedy ja
wśród żywych
przebudzona ożyłam