bezmyślnie otwieram szuflady
przez okno widzę dzieci
idące do szkoły
niewinne twarze
kolorowe tornistry
drepczą po startej zebrze
wywoływane światłem
na komendę biegną
śmiechem stukając w parapet
straszą ptaki
schowane przed wiatrem
zasłaniam firankę
szyby zamazane
deszczem
te same witryny
domy wypłowiałe od spalin
straszą poszarpanym kolorem
betonowe schody
przed białymi drzwiami
i pani z warzywniaka
paląca na rogu papierosa
zawsze się chowa
dzwoniąc do kochanka
mąż wnosi świeże jabłka
dostawca odjeżdża
jest siódma dwadzieścia
za piętnaście minut będziesz
wychodzić
wyciśnięta koszmarem
tonę w nocnej koszuli
niezwiązane włosy
zakrywają linię ramion
brak w ciele kobiecości
nie pomaga przy kochaniu
wypalona wiekiem
proformą przyzwyczajeń
stoję
robię śniadanie
zgodnie z procedurą
nadaną w stanie małżeńskim
ser masło grzanki
kubek do kawy
biały termos
wszystko spakowane idealnie
tak jak lubisz
masz jeszcze czekoladę
hormon miłości
wiem że nie zadziała
zbyt skamieniałe poczucie radości
wrosło w brwi które marszczysz
czytając gazetę
czuję jak patrzysz
jak nabierasz powietrza
szelest w roli milczenia
spędza czas
przed wyjściem do pracy
- Adamie
już czas
kończ czytanie
nie zapomnij rękawic
nie chcę by zmarzły
twoje dłonie
a jeśli nawet
ogrzeję je po pracy